Klap, klap,
klap… Przez zaciągnięte rolety nieśmiało przebijają się pierwsze promyki
słońca. Klap, klap, klap… Która to godzina? Cholera, dopiero wpół do szóstej…
Klap, klap, klap… Za cienką ścianą typowego krajowego bloku mieszkalnego ktoś
ogłasza całemu światu: Patrzcie, idę do pracy… Cudownie, normalnie podziel się
swoim szczęściem ze wszystkimi… Zaczyna się kolejny tydzień… Odrzucam ciepłą
kołdrę i wolno, z wyraźnymi objawami totalnej niechęci do czegokolwiek
przemieszczam się do łazienki. Klap, klap, klap… Ile to już? Jakieś 10 minut spacerowania
po rozległej przestrzeni mieszkania, po wspaniale wyciszonej podłodze z
najtańszych paneli, w kozaczkach na obcasie. Klap, klap, klap… O właśnie obrała
kierunek na drzwi, będzie człapać dalej. Przykładam ledwo obudzone oko do
judasza. Wychodzi. Zamek głośno szczęka rozdzierając ciszę poranka na klatce
schodowej. Właścicielka siedmiomilowych kozaczków zatrzymuje się na wprost
moich drzwi, nasłuchuje jak ruska stacja szpiegowska w Arktyce, czeka na jakiś
ruch, jakieś słowo… Odsuwam się od wizjera z lekkim szelestem kapci… Klap,
klap, klap… Wreszcie sobie poszła. W dłoni dzierży reklamówkę-zrywkę wypełnioną
jakimiś śmieciami. I po cholerę mi budzik?... Dzisiaj była szczęśliwa, nie
mruczała pod nosem swojej mantry. To robi tylko jak jest podenerwowana… Ciekawe
czy jej największe szczęście pozostało w domu. Okaże się później. Teraz
poczekam jeszcze trochę i obudzę dziecko do szkoły… Cudowny początek dnia…
Od wyjścia
mojego prywatnego, klapiącego budzika minęło trzy godziny. Za ścianą słychać
skrzypienie starego tapczanu. Oto wstaje książę. Sączę drugą kawę i obserwuję
program telewizji śniadaniowej. Książę właśnie rozpoczyna swój dzień. Włącza
swoją ulubioną muzykę z dziecięcych bajek, dzisiaj Pocahontas pytająca
zawodzącym głosem, czemu wilk tak wyje w księżycową noc. Książę wtóruje
artystce zadając to samo pytanie, które wnioskując z jego zdolności wokalnych
równie dobrze może dotyczyć niego samego. Cudownie… Podkręcam głośność
telewizora, za ścianą dzieje się dokładnie to samo. Wojna trwa jakąś chwilę, w
końcu sięgam po broń ostateczną. Zmieniam kanał na ten z muzyką poważną. Mam
szczęście, akurat transmitują „Turandot”, wstrzeliłem się dokładnie w arię
„Nessun dorma”, ostanie „Vincero…” zabija werwę księcia i Pocahontas milknie.
Uff… Można przejść na normalną głośność odbiornika. Zresztą za moment jego
niska wysokość opuści swój pałac i przebrany za palestyńskiego komandosa pobiegnie walczyć o… Tego to on nawet
sam nie wie ale, jak opowiada wszystkim, to jego pasja. O, właśnie wybiega
niczym mustang z zaklętej doliny. Nareszcie chwila spokoju…
Spokój jak
wszystkie prezenty ofiarowane ludzkości przez Pana B. nie mógł oczywiście trwać
w nieskończoność. Delektując się ciszą, nawet nie zauważyłem kiedy zegarki
pokazały popołudnie. Wczesne, ale jednak. Klap, klap znowu obudziło bezruch
klatki schodowej i ucichło tuż pod drzwiami (tylko czemu do cholery pod moimi).
Trwało to kilka chwil (kontrola stanu klatki, ilość badyli na parapetach i
statusu otwarcia okna), zanim bezpłciowa istota, która kiedyś chyba była
kobietą wygrzebała klucze do swego dwupokojowego królestwa. Tak nawiasem mówiąc
ostatnio nieoficjalnie włączyła do niego też klatkę schodową, na ogólnej
zasadzie jak wspólne to i moje a jak moje to moje i już. Dzięki temu prostemu zabiegowi ma miejsce do przyjmowania znajomych i
rodziny, która ostatnio dosyć często wpada na schabowego. Otwarte drzwi szybko
i z hukiem zamknęły się za cienistą postacią. Parę minut później swoją obecność
zaznaczył książę, informując swojego rozmówcę po drugiej stronie fali
elektromagnetycznej oraz wszystkich dokoła (i tak nikt nic nie słyszy), że on
wszystko ale to absolutnie wszystko zrobił a ten…(nigdy nie wiem czy należy to
pisać przez „h” czy „ch”) znowu się przypierdala, a w ogóle to on ma już tego
dosyć. Treść rozmowy, pomijając przecinki i inne znaki przestankowe sprowadzała się generalnie do wyrażenia cierpienia i
bólu istnienia wywołanego faktem, że zarabianie pieniędzy łączy się z pracą. Po
skończonych gorzkich żalach, pogwizdując jakąś bliżej niezidentyfikowaną
melodię, książę wparował do mieszkania. Nie minęło nawet pół godziny kiedy
rozpoczął swój koncert. Wznosząc się na wyżyny talentu wokalnego przedstawił
swoją interpretację Eda Sheerana w kilku wersjach aranżacyjnych. Po tej
prezentacji, bardzo szybko zwinął swoje cztery litery powtarzając rytuał gwizdu
i rozmowy przez telefon na schodach, chociaż tym razem rozmowa była krótka: „No
dobra, kurwa, już wychodzę”. Dzisiaj czwartek. W jakiejś spelunie na mieście
pewnie jest karaoke… Znowu chwila spokoju. Bezpłciowa, przezroczysta istota
cicho zajęła stanowisko nasłuchowe za ścianą w książęcym apartamencie. Ze
szkoły zaraz wróci dziecko. Jeszcze chwila spokoju...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz