Blokowisko
jakich w Polsce znajdziemy setki jeśli nie tysiące. Cuda architektoniczne lat
70-tych, które miały być szczytem marzeń przeciętnego obywatela. I faktem jest,
że nawet były do czasu kiedy podobno społeczeństwo uzyskało nową wersję
świadomości. Ów, mówiąc współczesnym językiem upgrade nastąpił w roku 1989. Od
tamtego czasu wszystko ruszyło w jakimś dziwnym kierunku. Zauważyliśmy to
jednak dopiero niedawno, kiedy w zasadzie jest już za późno na jakieś zmiany. Pchamy
więc swoje wózki coraz wolniej bo lat przybywa, i jak mówiły słowa starej
przyśpiewki „droga śliska i pod nogami muł”. Ale nie o tym ma być ta
opowiastka, więc wróćmy na nasze blokowisko.
Miejsce, o
którym mowa ma specyficzną atmosferę. Chodniki wiecznie zapchane samochodami.
Mieszkają tu wprawdzie jakieś dzieci ale placu zabaw z prawdziwego zdarzenia
nie ma i chyba nigdy nie było. Przynajmniej nie stwierdzono tego na podstawie
wykopalisk archeologicznych. Sporo jest za to zwierząt domowych typu pies. Żeby
było jasne pies najczęściej funkcjonuje jako pretekst. Dla jednych, głównie
mężczyzn dobrze po czterdziestce, to okazja na zapalenie papierosa i pobycia chwilę bez swojej drugiej połowy. Druga grupa to podrastające
nastolatki. Dla nich wyprowadzenie psa to jedyna okazja na spotkanie z
chłopakiem, który czai się pod klatką schodową Oczywiście nie wolno też
zapomnieć o obowiązkowym papierosie, który w połączeniu ze wspomnianym
chłopakiem i nieszczęsnym psem sprawia, że nasza nastolatka prezentuje się niezwykle
dorośle i dojrzale. Atmosfery blokowiska dopełniają wszechobecne babcie
emerytki lustrujące okolicę z otwartego okna albo z ustawionej wspólnym
wysiłkiem ławeczki pod wejściem do bloku. Pozostała część mieszkańców znajduje
się przez większość dnia w różnych innych miejscach, w związku z czym ich wpływ na klimat jest jakby śladowy.
Układ sił
zmienia się nieco w godzinach popołudniowych. Ogromna liczba samochodów na
chodnikach ulega podwojeniu. Poduszki znikają z okien, obserwatorzy z ławeczek
a na ulicach i skrzyżowaniach zaczynają tworzyć się korki. Kiedy patrzy się na ten wielki
marsz, niekończący się sznur pojazdów zmierzających na twoje i sąsiednie
blokowiska, ciężko oprzeć się wrażeniu, że te wszystkie narzekania na ciężkie
życie, w którym ledwo się wiąże koniec z końcem to jakaś konfabulacja.
Obowiązkowo wracający skądś i jadący gdzieś ubodzy i nieszczęśliwi ludzie odwiedzają przydrożne bary i sklepy.
Główny zakup, jedzenie na wynos. Oczywiście czas poświęcony oczekiwaniu na
przyrządzenie przez młodego kucharza wspaniałego dania typu pizza w kartonie
niejeden mógłby wykorzystać na dojechanie do domu i zrobienie obiadu ale
przecież nie o to chodzi.
Większość
mieszkańców blokowiska jest zrzeszona w tzw. wspólnotach mieszkaniowych. To
bardzo ciekawe twory, których głównym celem wydaje się być brak jakiegokolwiek
celu. Jest za to okazja żeby raz do roku sprawdzić na czym komu w życiu zależy.
Do tego służy zebranie wspólnoty organizowane przez zarządców nieruchomości dla
właścicieli mieszkań. W teorii wszystko jest ładne i przyjemne, tworzymy wspólnotę i w ogóle jest sielanka ale… No właśnie.
Praktyka jest zupełnie inna. Po pierwsze połowa właścicieli na zebrania nie
przychodzi bo i po co. Po drugie czasami zjawiają się tam inni ludzie jak zła
wróżka na chrzcinach u śpiącej królewny i zachowują się jakby cały świat
należał do nich i oczywiście mają tylko i wyłącznie rację. Najczęściej efekt
jest taki, że cały czas przeznaczony na omówienie istotnych spraw finansowych i
technicznych zostaje stracony na streszczenie kilku ostatnich odcinków
„Wspaniałego stulecia”, zarządzanie psimi odchodami na trawniku albo
ustawianiem nieistniejącej ławeczki przez niedojrzałego wyrostka, który nie
dość że przyłazi na zebranie nieproszony to jeszcze wszystkich poucza i
objaśnia na czym polega jego tajemnicze hobby. Tak przeprowadzone spotkanie ma
jeden ważny plus. Zarząd może zrobić co sobie zaplanuje a wszyscy i tak się pod
tym podpiszą. Wilk jest syty, owca cała, długi jak były tak są a sułtanka Hürrem
niezmiennie jest piękna, nieszczęśliwa, podstępna (niepotrzebne skreślić).
Kiedyś na
jednym z zebrań omawiano kwestię zadłużonego mieszkania. Właściciele „uprzejmie”
poprosili o rozłożenie całkiem sporej, pięciocyfrowej kwoty na raty, gdyż nie
stać ich na zapłatę wierzytelności, które nota bene sami, mówiąc kolokwialnie
uciułali. Starsze panie tworzące swego rodzaju koło przyjaciół ubogich
oczywiście były za, argumentując to standardowym „bo młodzi, bo małe dziecko,
bo się dorabiają itd.”. Ktoś odważył się przypomnieć jednak zebranym, że ów
młody człowiek całkiem niedawno stał się posiadaczem całkiem przyzwoitego
samochodu, którego wartość rynkowa znacznie przekraczała poziom zadłużenia
mieszkania. Z wolna zawiązywała się dyskusja na temat wielkich nieobecnych.
Faktyczny powód zgromadzenia zaginął, zastąpiony wykładami z prawa
humanitarnego przeplecionego z chrześcijańskim umiłowaniem bliźniego,
niezależnym od tego jak ów bliźni zalazł wszystkim za skórę. Końcem końców
sprawa w mniemaniu zarządu nieco się skomplikowała, w mniemaniu towarzystwa
wzajemnej adoracji nadal trzeba było młodym odpuścić a reszta nie miała zdania.
Zbieranie podpisów trwało jeszcze jakiś czas po zebraniu. Ostatecznie w całą
sprawę zaangażował się komornik i ściąga dług powoli acz skutecznie. Ceterum
censeo Carthaginem delendam esse.
Powyższe
to tylko przykład jak skuteczną i potrzebną instytucją są wspólnoty
mieszkaniowe. Generalnie jedyne co łączy je z pierwotnym znaczeniem słowa
„wspólnota” to niezwykła umiejętność wspólnego działania przeciwko tym, którzy
są delikatnie mówiąc niepodporządkowani towarzystwu. Każdy, kto choć trochę
uczył się biologii wie jaką siłą jest stado. Ta właśnie forma funkcjonowania
społecznego jest niezwykle rozwinięta w blokowiskach. To stado decyduje co
widzi, co słyszy i kogo ma szanować jego członek. Podstawowym znakiem
rozpoznawczym stada jest staropolskie „dzień dobry”. Przy tym temacie chwilkę
pozostanę. Otóż, jak zapewne większość ludzi wie, oznaką tzw. dobrego
wychowania jest złożenie, każdemu napotkanemu, życzenia miłego dnia zawartego w cytowanym wcześniej, osławionym „dzień dobry”. Sprawa jest jednakże mocno
przereklamowana, a samo wspomniane pozdrowienie, skądinąd pełne kultury i
życzliwości jest okrutnie wyświechtane i bardzo straciło na znaczeniu. Niemniej jednak dla stada jest w zasadzie
najważniejsze. Oto w telewizyjnych wiadomościach podają informację o zwyrodniałym mordercy, który
na swoim blokowisku zabił dwie osoby. Ekipa TV na miejscu. Młode dziewczę
udające dziennikarkę przeprowadza wywiad z lokalną społecznością (czyt.
stadem). Oczywiście o podejrzanym wszyscy mówią jak o królowej brytyjskiej
czyli dobrze albo wcale. To taki miły, spokojny człowiek. Do kościoła w
niedzielę chodził. Pieska wyprowadzał. Cud, miód i wzór cnót. Ale najważniejsze
jest, że każdemu „dzień dobry” mówił. Gdyby nie mówił na pewno wszyscy
wiedzieliby, że coś jest nie tak i że to degenerat oraz zło wcielone. Zaprawdę
powiadam, zwykłe poranne pozdrowienie usypia czujność. Ceterum censeo
Carthaginem delendam esse.
Czym różni
się życie w blokowisku od życia w innych ekosystemach. No to posłuchajcie i zgadnijcie sami. Na drugim końcu najwspanialszego kraju świata (i nie chodzi
o USA) żyją sobie spokojnie starsi ludzie. Mają swój kawałek ziemi, nieduży ale
własny dom z ogrodem i całkiem sporo czasu. Za płotem mieszka sąsiadka (tu
podobieństwo do blokowiska, mocno naciągane ale zawsze jakieś), która oględnie
mówiąc lubi oszczędzać na wszystkim, z oczyszczaniem szamba włącznie. Zdarzyło
się, że owo szambo wreszcie powiedziało dość i bluzgnęło zawartością na
zewnątrz, zalewając sąsiedni ogródek. Jakie przy tym powstały zapachowe FX nie
trzeba chyba dodawać. Wybuchła afera, zawezwano straż gminną, baba zaczęła
szukać faktur za wywóz nieczystości, których nigdy nie było itd. itp.
Zakończyło się tak jak powinno. Mandat karny i święty spokój. Jak zapewne
zgadliście na blokowisku miałoby to zupełnie inny przebieg, aczkolwiek finał byłby podobny. Chociaż trudno
powiedzieć. Ostatnio społeczność klatkowa dowiedziała się, że blokowe szambo
najbardziej czuć na wysokości czwartego piętra. Wypada tylko dodać, że owo
szambo ma około 70 lat, kategoryczny zakaz palenia od lekarza i łatwowierną,
przekupną żonę, która wierzy we wszystko oprócz prawdy. Któregoś dnia została
poinformowana o małych grzeszkach męża. Zdziwienie osiągnęło dosyć wysoki
poziom wzmocniony wieścią, że głównym dostawcą zakazanych przyjemności jest
najukochańsza na świecie sąsiadka z piętra. Jakiż był kolejny krok zaskoczonej starszej
pani? Pobiegła do rzeczonej zapytać. Równie dobrze można pytać złodzieja czy
kradnie. Odpowiedzi można się oczywiście domyślać. Informacja przekazana w
dobrej wierze stała się pretekstem do swoistego blokowego ostracyzmu
informatora, skądinąd zatroskanego o stan zdrowia starszego pana, jak i o
czystość powietrza w klatce schodowej. Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
Zapewne
zauważyliście, że to już trzeci akapit zakończony, przypisywanym Katonowi
Starszemu, stwierdzeniem dotyczącym Kartaginy. W porównaniu jednakże do owego
starożytnego miasta nasze blokowisko jest miejscem o wiele ciekawszym.
Opowieści o wspólnotowym życiu można by snuć jak baśnie tysiąca i jednej nocy. Niektórzy
twierdzą, że cytowane stwierdzenie było wyrazem nienawiści do Kartaginy.
Możecie mi kochani wierzyć lub nie ale po kilkunastu latach mieszkania na
blokowisku, człowiek współczesny jest w stanie z dużą dokładnością odtworzyć
sens uczucia przywoływanego ponoć przez Katona w rzymskim senacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz