niedziela, 20 stycznia 2019

Skrawek 2 czyli jak dobrze mieć sąsiada.



Klap, klap, klap… Przez zaciągnięte rolety nieśmiało przebijają się pierwsze promyki słońca. Klap, klap, klap… Która to godzina? Cholera, dopiero wpół do szóstej… Klap, klap, klap… Za cienką ścianą typowego krajowego bloku mieszkalnego ktoś ogłasza całemu światu: Patrzcie, idę do pracy… Cudownie, normalnie podziel się swoim szczęściem ze wszystkimi… Zaczyna się kolejny tydzień… Odrzucam ciepłą kołdrę i wolno, z wyraźnymi objawami totalnej niechęci do czegokolwiek przemieszczam się do łazienki. Klap, klap, klap… Ile to już? Jakieś 10 minut spacerowania po rozległej przestrzeni mieszkania, po wspaniale wyciszonej podłodze z najtańszych paneli, w kozaczkach na obcasie. Klap, klap, klap… O właśnie obrała kierunek na drzwi, będzie człapać dalej. Przykładam ledwo obudzone oko do judasza. Wychodzi. Zamek głośno szczęka rozdzierając ciszę poranka na klatce schodowej. Właścicielka siedmiomilowych kozaczków zatrzymuje się na wprost moich drzwi, nasłuchuje jak ruska stacja szpiegowska w Arktyce, czeka na jakiś ruch, jakieś słowo… Odsuwam się od wizjera z lekkim szelestem kapci… Klap, klap, klap… Wreszcie sobie poszła. W dłoni dzierży reklamówkę-zrywkę wypełnioną jakimiś śmieciami. I po cholerę mi budzik?... Dzisiaj była szczęśliwa, nie mruczała pod nosem swojej mantry. To robi tylko jak jest podenerwowana… Ciekawe czy jej największe szczęście pozostało w domu. Okaże się później. Teraz poczekam jeszcze trochę i obudzę dziecko do szkoły… Cudowny początek dnia…

Od wyjścia mojego prywatnego, klapiącego budzika minęło trzy godziny. Za ścianą słychać skrzypienie starego tapczanu. Oto wstaje książę. Sączę drugą kawę i obserwuję program telewizji śniadaniowej. Książę właśnie rozpoczyna swój dzień. Włącza swoją ulubioną muzykę z dziecięcych bajek, dzisiaj Pocahontas pytająca zawodzącym głosem, czemu wilk tak wyje w księżycową noc. Książę wtóruje artystce zadając to samo pytanie, które wnioskując z jego zdolności wokalnych równie dobrze może dotyczyć niego samego. Cudownie… Podkręcam głośność telewizora, za ścianą dzieje się dokładnie to samo. Wojna trwa jakąś chwilę, w końcu sięgam po broń ostateczną. Zmieniam kanał na ten z muzyką poważną. Mam szczęście, akurat transmitują „Turandot”, wstrzeliłem się dokładnie w arię „Nessun dorma”, ostanie „Vincero…” zabija werwę księcia i Pocahontas milknie. Uff… Można przejść na normalną głośność odbiornika. Zresztą za moment jego niska wysokość opuści swój pałac i przebrany za palestyńskiego komandosa pobiegnie walczyć o… Tego to on nawet sam nie wie ale, jak opowiada wszystkim, to jego pasja. O, właśnie wybiega niczym mustang z zaklętej doliny. Nareszcie chwila spokoju…

Spokój jak wszystkie prezenty ofiarowane ludzkości przez Pana B. nie mógł oczywiście trwać w nieskończoność. Delektując się ciszą, nawet nie zauważyłem kiedy zegarki pokazały popołudnie. Wczesne, ale jednak. Klap, klap znowu obudziło bezruch klatki schodowej i ucichło tuż pod drzwiami (tylko czemu do cholery pod moimi). Trwało to kilka chwil (kontrola stanu klatki, ilość badyli na parapetach i statusu otwarcia okna), zanim bezpłciowa istota, która kiedyś chyba była kobietą wygrzebała klucze do swego dwupokojowego królestwa. Tak nawiasem mówiąc ostatnio nieoficjalnie włączyła do niego też klatkę schodową, na ogólnej zasadzie jak wspólne to i moje a jak moje to moje i już. Dzięki temu prostemu zabiegowi ma miejsce do przyjmowania znajomych i rodziny, która ostatnio dosyć często wpada na schabowego. Otwarte drzwi szybko i z hukiem zamknęły się za cienistą postacią. Parę minut później swoją obecność zaznaczył książę, informując swojego rozmówcę po drugiej stronie fali elektromagnetycznej oraz wszystkich dokoła (i tak nikt nic nie słyszy), że on wszystko ale to absolutnie wszystko zrobił a ten…(nigdy nie wiem czy należy to pisać przez „h” czy „ch”) znowu się przypierdala, a w ogóle to on ma już tego dosyć. Treść rozmowy, pomijając przecinki i inne znaki przestankowe sprowadzała się generalnie do wyrażenia cierpienia i bólu istnienia wywołanego faktem, że zarabianie pieniędzy łączy się z pracą. Po skończonych gorzkich żalach, pogwizdując jakąś bliżej niezidentyfikowaną melodię, książę wparował do mieszkania. Nie minęło nawet pół godziny kiedy rozpoczął swój koncert. Wznosząc się na wyżyny talentu wokalnego przedstawił swoją interpretację Eda Sheerana w kilku wersjach aranżacyjnych. Po tej prezentacji, bardzo szybko zwinął swoje cztery litery powtarzając rytuał gwizdu i rozmowy przez telefon na schodach, chociaż tym razem rozmowa była krótka: „No dobra, kurwa, już wychodzę”. Dzisiaj czwartek. W jakiejś spelunie na mieście pewnie jest karaoke… Znowu chwila spokoju. Bezpłciowa, przezroczysta istota cicho zajęła stanowisko nasłuchowe za ścianą w książęcym apartamencie. Ze szkoły zaraz wróci dziecko. Jeszcze chwila spokoju...

Skrawek 2 czyli jak dobrze mieć sąsiada.

Klap, klap, klap… Przez zaciągnięte rolety nieśmiało przebijają się pierwsze promyki słońca. Klap, klap, klap… Która to godzina? Chol...