niedziela, 4 listopada 2018

Skrawek 1 czyli o blokowisku słów kilka


Blokowisko jakich w Polsce znajdziemy setki jeśli nie tysiące. Cuda architektoniczne lat 70-tych, które miały być szczytem marzeń przeciętnego obywatela. I faktem jest, że nawet były do czasu kiedy podobno społeczeństwo uzyskało nową wersję świadomości. Ów, mówiąc współczesnym językiem upgrade nastąpił w roku 1989. Od tamtego czasu wszystko ruszyło w jakimś dziwnym kierunku. Zauważyliśmy to jednak dopiero niedawno, kiedy w zasadzie jest już za późno na jakieś zmiany. Pchamy więc swoje wózki coraz wolniej bo lat przybywa, i jak mówiły słowa starej przyśpiewki „droga śliska i pod nogami muł”. Ale nie o tym ma być ta opowiastka, więc wróćmy na nasze blokowisko.
Miejsce, o którym mowa ma specyficzną atmosferę. Chodniki wiecznie zapchane samochodami. Mieszkają tu wprawdzie jakieś dzieci ale placu zabaw z prawdziwego zdarzenia nie ma i chyba nigdy nie było. Przynajmniej nie stwierdzono tego na podstawie wykopalisk archeologicznych. Sporo jest za to zwierząt domowych typu pies. Żeby było jasne pies najczęściej funkcjonuje jako pretekst. Dla jednych, głównie mężczyzn dobrze po czterdziestce, to okazja na zapalenie papierosa i pobycia chwilę bez swojej drugiej połowy. Druga grupa to podrastające nastolatki. Dla nich wyprowadzenie psa to jedyna okazja na spotkanie z chłopakiem, który czai się pod klatką schodową Oczywiście nie wolno też zapomnieć o obowiązkowym papierosie, który w połączeniu ze wspomnianym chłopakiem i nieszczęsnym psem sprawia, że nasza nastolatka prezentuje się niezwykle dorośle i dojrzale. Atmosfery blokowiska dopełniają wszechobecne babcie emerytki lustrujące okolicę z otwartego okna albo z ustawionej wspólnym wysiłkiem ławeczki pod wejściem do bloku. Pozostała część mieszkańców znajduje się przez większość dnia w różnych innych miejscach, w związku z czym ich wpływ na klimat jest jakby śladowy.
Układ sił zmienia się nieco w godzinach popołudniowych. Ogromna liczba samochodów na chodnikach ulega podwojeniu. Poduszki znikają z okien, obserwatorzy z ławeczek a na ulicach i skrzyżowaniach zaczynają tworzyć się korki. Kiedy patrzy się na ten wielki marsz, niekończący się sznur pojazdów zmierzających na twoje i sąsiednie blokowiska, ciężko oprzeć się wrażeniu, że te wszystkie narzekania na ciężkie życie, w którym ledwo się wiąże koniec z końcem to jakaś konfabulacja. Obowiązkowo wracający skądś i jadący gdzieś ubodzy i nieszczęśliwi  ludzie odwiedzają przydrożne bary i sklepy. Główny zakup, jedzenie na wynos. Oczywiście czas poświęcony oczekiwaniu na przyrządzenie przez młodego kucharza wspaniałego dania typu pizza w kartonie niejeden mógłby wykorzystać na dojechanie do domu i zrobienie obiadu ale przecież nie o to chodzi.
Większość mieszkańców blokowiska jest zrzeszona w tzw. wspólnotach mieszkaniowych. To bardzo ciekawe twory, których głównym celem wydaje się być brak jakiegokolwiek celu. Jest za to okazja żeby raz do roku sprawdzić na czym komu w życiu zależy. Do tego służy zebranie wspólnoty organizowane przez zarządców nieruchomości dla właścicieli mieszkań. W teorii wszystko jest ładne i przyjemne, tworzymy wspólnotę i w ogóle jest sielanka ale… No właśnie. Praktyka jest zupełnie inna. Po pierwsze połowa właścicieli na zebrania nie przychodzi bo i po co. Po drugie czasami zjawiają się tam inni ludzie jak zła wróżka na chrzcinach u śpiącej królewny i zachowują się jakby cały świat należał do nich i oczywiście mają tylko i wyłącznie rację. Najczęściej efekt jest taki, że cały czas przeznaczony na omówienie istotnych spraw finansowych i technicznych zostaje stracony na streszczenie kilku ostatnich odcinków „Wspaniałego stulecia”, zarządzanie psimi odchodami na trawniku albo ustawianiem nieistniejącej ławeczki przez niedojrzałego wyrostka, który nie dość że przyłazi na zebranie nieproszony to jeszcze wszystkich poucza i objaśnia na czym polega jego tajemnicze hobby. Tak przeprowadzone spotkanie ma jeden ważny plus. Zarząd może zrobić co sobie zaplanuje a wszyscy i tak się pod tym podpiszą. Wilk jest syty, owca cała, długi jak były tak są a sułtanka Hürrem niezmiennie jest piękna, nieszczęśliwa, podstępna (niepotrzebne skreślić).
Kiedyś na jednym z zebrań omawiano kwestię zadłużonego mieszkania. Właściciele „uprzejmie” poprosili o rozłożenie całkiem sporej, pięciocyfrowej kwoty na raty, gdyż nie stać ich na zapłatę wierzytelności, które nota bene sami, mówiąc kolokwialnie uciułali. Starsze panie tworzące swego rodzaju koło przyjaciół ubogich oczywiście były za, argumentując to standardowym „bo młodzi, bo małe dziecko, bo się dorabiają itd.”. Ktoś odważył się przypomnieć jednak zebranym, że ów młody człowiek całkiem niedawno stał się posiadaczem całkiem przyzwoitego samochodu, którego wartość rynkowa znacznie przekraczała poziom zadłużenia mieszkania. Z wolna zawiązywała się dyskusja na temat wielkich nieobecnych. Faktyczny powód zgromadzenia zaginął, zastąpiony wykładami z prawa humanitarnego przeplecionego z chrześcijańskim umiłowaniem bliźniego, niezależnym od tego jak ów bliźni zalazł wszystkim za skórę. Końcem końców sprawa w mniemaniu zarządu nieco się skomplikowała, w mniemaniu towarzystwa wzajemnej adoracji nadal trzeba było młodym odpuścić a reszta nie miała zdania. Zbieranie podpisów trwało jeszcze jakiś czas po zebraniu. Ostatecznie w całą sprawę zaangażował się komornik i ściąga dług powoli acz skutecznie. Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
Powyższe to tylko przykład jak skuteczną i potrzebną instytucją są wspólnoty mieszkaniowe. Generalnie jedyne co łączy je z pierwotnym znaczeniem słowa „wspólnota” to niezwykła umiejętność wspólnego działania przeciwko tym, którzy są delikatnie mówiąc niepodporządkowani towarzystwu. Każdy, kto choć trochę uczył się biologii wie jaką siłą jest stado. Ta właśnie forma funkcjonowania społecznego jest niezwykle rozwinięta w blokowiskach. To stado decyduje co widzi, co słyszy i kogo ma szanować jego członek. Podstawowym znakiem rozpoznawczym stada jest staropolskie „dzień dobry”. Przy tym temacie chwilkę pozostanę. Otóż, jak zapewne większość ludzi wie, oznaką tzw. dobrego wychowania jest złożenie, każdemu napotkanemu, życzenia miłego dnia zawartego w cytowanym wcześniej, osławionym „dzień dobry”. Sprawa jest jednakże mocno przereklamowana, a samo wspomniane pozdrowienie, skądinąd pełne kultury i życzliwości jest okrutnie wyświechtane i bardzo straciło na znaczeniu. Niemniej jednak dla stada jest w zasadzie najważniejsze. Oto w telewizyjnych wiadomościach podają informację o zwyrodniałym mordercy, który na swoim blokowisku zabił dwie osoby. Ekipa TV na miejscu. Młode dziewczę udające dziennikarkę przeprowadza wywiad z lokalną społecznością (czyt. stadem). Oczywiście o podejrzanym wszyscy mówią jak o królowej brytyjskiej czyli dobrze albo wcale. To taki miły, spokojny człowiek. Do kościoła w niedzielę chodził. Pieska wyprowadzał. Cud, miód i wzór cnót. Ale najważniejsze jest, że każdemu „dzień dobry” mówił. Gdyby nie mówił na pewno wszyscy wiedzieliby, że coś jest nie tak i że to degenerat oraz zło wcielone. Zaprawdę powiadam, zwykłe poranne pozdrowienie usypia czujność. Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
Czym różni się życie w blokowisku od życia w innych ekosystemach. No to posłuchajcie i zgadnijcie sami. Na drugim końcu najwspanialszego kraju świata (i nie chodzi o USA) żyją sobie spokojnie starsi ludzie. Mają swój kawałek ziemi, nieduży ale własny dom z ogrodem i całkiem sporo czasu. Za płotem mieszka sąsiadka (tu podobieństwo do blokowiska, mocno naciągane ale zawsze jakieś), która oględnie mówiąc lubi oszczędzać na wszystkim, z oczyszczaniem szamba włącznie. Zdarzyło się, że owo szambo wreszcie powiedziało dość i bluzgnęło zawartością na zewnątrz, zalewając sąsiedni ogródek. Jakie przy tym powstały zapachowe FX nie trzeba chyba dodawać. Wybuchła afera, zawezwano straż gminną, baba zaczęła szukać faktur za wywóz nieczystości, których nigdy nie było itd. itp. Zakończyło się tak jak powinno. Mandat karny i święty spokój. Jak zapewne zgadliście na blokowisku miałoby to zupełnie inny przebieg, aczkolwiek  finał byłby podobny. Chociaż trudno powiedzieć. Ostatnio społeczność klatkowa dowiedziała się, że blokowe szambo najbardziej czuć na wysokości czwartego piętra. Wypada tylko dodać, że owo szambo ma około 70 lat, kategoryczny zakaz palenia od lekarza i łatwowierną, przekupną żonę, która wierzy we wszystko oprócz prawdy. Któregoś dnia została poinformowana o małych grzeszkach męża. Zdziwienie osiągnęło dosyć wysoki poziom wzmocniony wieścią, że głównym dostawcą zakazanych przyjemności jest najukochańsza na świecie sąsiadka z piętra. Jakiż był kolejny krok zaskoczonej starszej pani? Pobiegła do rzeczonej zapytać. Równie dobrze można pytać złodzieja czy kradnie. Odpowiedzi można się oczywiście domyślać. Informacja przekazana w dobrej wierze stała się pretekstem do swoistego blokowego ostracyzmu informatora, skądinąd zatroskanego o stan zdrowia starszego pana, jak i o czystość powietrza w klatce schodowej. Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
Zapewne zauważyliście, że to już trzeci akapit zakończony, przypisywanym Katonowi Starszemu, stwierdzeniem dotyczącym Kartaginy. W porównaniu jednakże do owego starożytnego miasta nasze blokowisko jest miejscem o wiele ciekawszym. Opowieści o wspólnotowym życiu można by snuć jak baśnie tysiąca i jednej nocy. Niektórzy twierdzą, że cytowane stwierdzenie było wyrazem nienawiści do Kartaginy. Możecie mi kochani wierzyć lub nie ale po kilkunastu latach mieszkania na blokowisku, człowiek współczesny jest w stanie z dużą dokładnością odtworzyć sens uczucia przywoływanego ponoć przez Katona w rzymskim senacie.

Tak na początek...


Dlaczego „Słoiczek”? Można do niego wrzucić wiele, wiele wymieszać, odstawić na półkę, znowu coś dodać i tak w zasadzie bez końca. Jak się dobrze zakręci to nic nie czuć, a jak się zepsuje można wyrzucić. Ot, takie dobre miejsce na skrawki z życia. Może ktoś się zatrzyma i zajrzy do środka. A może coś dorzuci...Zapraszam

Skrawek 2 czyli jak dobrze mieć sąsiada.

Klap, klap, klap… Przez zaciągnięte rolety nieśmiało przebijają się pierwsze promyki słońca. Klap, klap, klap… Która to godzina? Chol...